Przyznam, że gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że zakocham się w wiklinie pomyślałabym, że chyba nie chodzi o mnie... Denerwowały mnie kosze, koszyczki, półeczki i inne wiklinowe dodatki. Jednak dopadło mnie to po kilku latach i.... nie przejdę obojętnie obok wiklinowego cudeńka! Jakoś teraz inaczej patrzę na takie rzeczy. Dzięki nim w domu robi się przytulniej...
Dodam ,że wszystkie rzeczy, które pokażę w dzisiejszym poście są zakupione przeze mnie na starociach więc ich koszt był niewielki :-)
Zacznę może od koszyczków:
Z racji tego ,że ma niespotykany kolorek został w swojej naturalnej barwie i stoi na komodzie w salonie...
Podobnie jak wiklinowy kosz-doniczka
a w nim pelargonia, która zakwitła już poraz czwarty w ciągu kilku miesięcy :-)
Z salonowych wilkinek jest jeszcze koszyczek na piloty, w którym miały leżeć podkładki pod kubki
Podobne stoją w łazience i gromadzę tam różne najpotrzebniejsze rzeczy
Jeżeli chodzi o łazienkę to nie mogło zabraknąć tam kosza na pranko. Mimo wielu sprzeciwów mojego T zakupiłam za 20 zł kosz i po przermalowaniu stanął w odpowiednim miejscu :-)
W sypiani również nie mogło zabraknąć wiklinki :-)
taka "skarpetkowa komódka" :-)
O wiklinowym fotelu, który stoi w mojej "pracowni" wspominałam już kiedyś
a od niedawna mam również taki o to taborecik:
no i na koniec mój parasonik bez parasola :-)
UWIELBIAM :-)